Islandzka perełka w koronie. W Kielcach króluje młodość

Ostatni wpis o kieleckiej siódemce!

Islandzka perełka w koronie. W Kielcach króluje młodość

PGE Vive Kielce zaklepało transfer jednego z najzdolniejszych zawodników młodego pokolenia, Haukura Thrastarsona. Islandczyk ma dopiero 18 lat, ale od już od ponad roku nieobca jest mu gra w dorosłej reprezentacji. To kolejny ruch kielczan, który potwierdza że władze klubu stawiają na młodzież. I to najlepszą z najlepszych.

W ostatnich latach w kieleckim klubie na środku rozegrania dzieje się więcej niż na Bazarze Różyckiego w godzinach szczytu. Po tym jak w 2018 roku zespół opuścił przedwcześnie Dean Bombac, pojawił się w nim błyskotliwy Luka Cindric. Chorwat pomieszkał w Polsce niecały rok, ponieważ skusiła go (między innymi) piękna barcelońska pogoda. Zastąpił go, z powodzeniem, rodak Igor Karacić. Młodziutki Thrastarson połączy siły z Chorwatem już w nadchodzącym sezonie 2020/2021.

Co do zespołu Mistrza Polski może wnieść obiecujący Islandczyk? O zdanie w tym temacie zapytaliśmy byłą reprezentantkę Polski, Iwonę Niedźwiedź: – Rzadko się zdarza, aby chłopak w tym wieku grał równie dojrzale i miał tak świetny przegląd pola. Obrona co prawda nie jest jego konikiem, nie lubi szukać kontaktu. Mistrz Polski wciąż będzie miał jednak z niego wiele pożytku. Problemy ze regularną grą mogą dotknąć Duruka Pehlivana. Jednak im szerszy skład, tym większe pole do manewru, a Tałant Dujszebajew to taki trener, który daje grać po kwadransie.

Razem z Thrastarsonem grę w Kielcach w przyszłym roku rozpocznie 25-letni Francuz Nicolas Tournat. To wszystko efekt odmładzania kadry, jakie w ostatnich latach przeprowadził Bertus Servaas. Jeszcze niedawno barwy kieleckiej ekipy bronili chociażby Karol Bielecki, Sławomir Szmal, czy Uros Zorman. Starą gwardię zastąpiono w lwiej części młodymi zawodnikami. Coraz lepiej wyglądają 23-letni Wladysław Kulesz i Arciom Karalok, czy 21-letni Branko Vujovic oraz Pehlivan. Martwić może nas w tym wszystkich fakt, że w porównaniu do przeszłości, brakuje trochę w zespole mistrza Polski naszych zawodników. Niedźwiedź:

– Wszyscy chcielibyśmy żeby kadra Vive liczyła więcej Polaków, ale mamy taką sytuację jaką mamy. Na rynku młodzieżowym panuje lekka posucha na rozegraniu, bo nie brakuje ciekawych skrzydłowych, obrotowych i bramkarzy. Jest Tomek Gębala, choć to już nie młodzieniec, a doświadczony zawodnik. Poczekajmy jednak na jego powrót do profesjonalnego sportu, bo ten rozbrat z piłką ręczną w związku z kontuzją trwa już bardzo długo.

Z jednej strony Vive nieustannie przeprowadza głośne transfery, z drugiej co jakiś czas na kieleckim pokładzie robi się przeciek. Bo odejścia Luki Cindrica do Barcelony nie planował nikt, a teraz po sezonie ekipę Dujszebajewa ma opuścić Blaz Janc. – Vive nie dysponuje takim budżetem, jak Barcelona czy Veszprem. Pewnych kwot na ten moment Bertus Servaas nie jest w stanie przeskoczyć. Vardar pokazał jednak, że nie zawsze pieniądze są decydujące, bo w obliczu sporych problemów finansowych, w zeszłym roku sięgnął po Ligę Mistrzów – komentuje nasza rozmówczyni.

Pewne jest jednak to, że mimo pewnych ograniczeń, rewolucja kadrowa w zespole z Kielc jest przeprowadzana bardzo sprawnie. Na ten moment skład PGE Vive na sezon 2020/2021 może pochwalić się średnią wieku oscylującą wokół 24 lat. A już za dwa lata dołączy do niego urodzony w 1999 roku, francuski skrzydłowy, Dylan Nahi. Przyszłość wydaje się być w dobrych rękach.

Triumf na wagę złota. Vive lepsze od starych znajomych

Ostatni wpis o kieleckiej siódemce!

Triumf na wagę złota. Vive lepsze od starych znajomych

To było tak ofensywne i efektowne spotkanie, że równie dobrze mógł zapowiadać je Andrzej Kostyra. Wielkich grzmotów nie brakowało, choć trudno mówić o jakimkolwiek nokaucie. Po prostu, byliśmy świadkami naprawdę dobrej piłki ręcznej. Możemy się tylko cieszyć, że ostatecznie to rękawica PGE Vive Kielce została podniesiona w górę. Zawodnicy Tałanta Dujszebajewa pokonali Telekom Veszprem 34:33, przerywając trwającą od trzech lat serię bez zwycięstwa.

Zacznijmy od sprawdzenia listy obecności. Daniel Dujszebajew? Obecny! Młodszy z braci z powodu kontuzji wagarował od niemal dziewięciu miesięcy. Do gry wrócił dopiero w ubiegły wtorek, dwukrotnie zapisując na listę strzelców z MMTS Kwidzyn. Liczymy na tego chłopaka, bo talentu mu zdecydowanie nie brakuje, a w kieleckiej ekipie na środku rozegrania panuje delikatny nieurodzaj. Wpis do indeksu otrzymali niemal wszyscy zawodnicy Vive, poza Tomaszem Gębalą i Mateuszem Jachlewskim, którzy do gry wrócą dopiero w przyszłym roku. Veszprem brakowało natomiast obrotowego Andreasa Nilssona, oraz najlepszego środkowego rozgrywającego ubiegłej edycji Ligi Mistrzów – Kentita Mahe.

W ramach przypomnienia, na początku czerwca Veszprem w drodze po upragniony tytuł najlepszej drużyny Europy, zatrzymał Vardar Skopje. To była kolejna finałowa porażka węgierskiej ekipy, która srebrnym medalem Ligi Mistrzów musiała zadowolić się również w 2015 i w 2016 roku (kiedy po najwyższe laury sięgnęło Vive Kielce). Patrząc jednak na historię pojedynków obu ekip, za faworyta należało uznać Veszprem. Co prawda status gospodarzy stał po stronie kielczan, ale rywale w Hali Legionów nie przegrali żadnego z pięciu rozegranych spotkań. Ze wszystkich starć z kielczanami na tarczy wracali zresztą zaledwie dwukrotnie, w tym po finale Ligi Mistrzów.

To na tyle jeśli chodzi o historie, statystyki i wyliczenia, bo na parkiecie wszystko odeszło w zapomnienie. Ależ to był szybki i ofensywny mecz! O ile często na najwyższym poziomie szalę zwycięstwa przechylają fenomenalnie dysponowani bramkarze, tym razem obie ekipy rzucały z ponad 70% skutecznością. Co nie znaczy, że gracze w długich spodniach nie mieli swoich momentów. Vladimir Cupara, który jeszcze w ubiegłym sezonie bronił barw Vive, ratował swój zespół w ostatnich minutach pierwszej połowy, trzykrotnie wychodząc górą z sytuacji sam na sam (chociaż w kontrze Arkadiusza Moryto pomógł mu słupek). Natomiast najlepiej mówiący po polsku niemiecki bramkarz – Andreas Wolff, pokazał kły w drugiej połowie, pomagając Vive osiągnąć czterobramkowe prowadzenie (23:19, potem 28:24).

Mówiąc o byłych zawodnikach mistrzów Polski, po stronie Węgrów znalazł się Manuel Strlek. Gracz nieprzeciętny, którego możemy lekką ręką uznać za jednego z najbardziej zasłużonych obcokrajowców w historii klubu. W meczu przeciwko byłym kolegom nie odegrał jednak znaczącej roli. W pierwszej połowie nie podnosił się z ławki. W drugich trzydziestu minutach trzykrotnie rzucał w kierunku bramki i trzykrotnie znajdował drogę do celu.

Ponad wszystkimi górował jednak Alex Dujszebajew. Do tego, że starszy z synów trenera Tałanta stał się liderem kieleckiej ekipy, każdy zdążył się już przyzwyczaić. I tym razem pokazał, że w pełni zasługuje na to miano. Jedenaście goli, w tym jedno arcyważne trafienie w lewo okienko, dające prowadzenie 33:30. Veszprem za sprawą Strleka zdołał po chwili dojść kielczan na dwie bramki, ale wszelkie wątpliwości postanowił rozwiać Mariusz Jurkiewicz (34:31). Był to jego jedyny gol w spotkaniu! Nie mógł wybrać sobie lepszego momentu. – W obronie musimy się trochę polepszyć, ale w ataku nasza gra stała na bardzo wysokim poziomie. Mogę tylko pochwalić mój zespół, wygraliśmy, jesteśmy zadowoleni i idziemy dalej – mówił po meczu Tałant Dujszebajew w rozmowie z Canal+.

Zwycięstwo Vive ma podwójne znaczenie. Po pierwsze, poprawia sytuacje w tabeli, która po porażce z Porto i Montpellier nieco się skomplikowała. Na obecny moment Vive zajmuje 2. pozycję, ale na mecze 6. kolejki czekają jeszcze Montpellier oraz Vardar Skopje. Po drugie, pokazało że dobrze grający kielczanie nie powinni bać się nikogo, co podkreślał w rozmowie z Canal+, Krzysztof Lijewski: – Przede wszystkim wysłaliśmy sobie sygnał, że jeśli wszystko się u nas zazębia i wykonujemy założenia i zadania trenera, to jesteśmy w stanie wygrać z każdym. Kolejne spotkanie zespół Dujszebajewa rozegra w sobotę – 9 października. Mieliśmy już mecz przeciwko drugiej drużynie ubiegłego sezonu, teraz przyszedł czas na pierwszą, Vardar Skopje.

Skandal w ręcznej: polskie kluby zmuszone do reklamowania Nord Stream

Skandal w ręcznej: polskie kluby zmuszone do reklamowania Nord Stream 2

Do niemałego skandalu doszło w świecie piłki ręcznej. Ale zanim przejdziemy do konkretów, trzeba uporządkować pewne fakty i zarysować tło. W przyszłym roku zostanie oddany do użytku gazociąg Nord Stream 2, który – podobnie jak swój poprzednik – został wybudowany z pominięciem Polski (oraz Ukrainy i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej). 

Czy Polska ma z gazociągu jakąkolwiek korzyść gospodarczą? Oczywiście, że nie.
Czy gazociąg stanowi dla bezpieczeństwa Polski zagrożenie? Jak najbardziej.

Jest to zatem projekt, który uderza w szeroko rozumiany interes naszego kraju. Zatrzymać jego budowy nie możemy w żaden sposób i w zasadzie jedyne, co nam pozostało, to głośny sprzeciw. Zapytani o zdanie nie powinniśmy jednak na podobne projekty się zgadzać, a już na pewno nie podpisywać się pod nimi czy – o zgrozo – firmować ich markami polskich gigantów przemysłu energetycznego.

I właśnie tu dochodzimy do sedna problemu.

Nord Stream 2 został sponsorem tytularnym Ligi Mistrzów w piłce ręcznej, w której biorą udział dwa polskie kluby – Orlen Wisła Płock i PGE Vive Kielce. Kluby, w które branża paliwowa i energetyczna pompuje pieniądze, które dzięki wsparciu inwestorów notują sukcesy nie tylko na polskich parkietach, ale i europejskich, które stały się sportowymi wizytówkami sponsorów w całym kraju.

Zadajmy więc kolejne dwa pytania.

Czy Orlen i PGE chcą być utożsamiane z gazociągiem, na którym traci polski interes gospodarczy i który stanowi  zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski? Oczywiście, że nie.
Czy Orlen Wisła Płock i PGE Vive Kielce miały w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia? Nic a nic.

I tu dochodzimy do sedna problemu – trybu, w jakim decyzja o nowym sponsorze tytularnym Ligi Mistrzów została podjęta. Zasady w świecie piłki ręcznej są jasne i klarowne – Europejska Federacja Piłki Ręcznej (EHF) zgodnie z regulaminem rozgrywek musi przekazać klubom do 17 sierpnia szczegółowe informacje o wszystkich sponsorach. W bardzo tajemniczych okolicznościach zwlekano z podaniem informacji o sponsorze tytularnym i została ona podana do wiadomości klubów dopiero 31 sierpnia, czyli kilkanaście dni przed startem rozgrywek. Oczywiście już po podpisaniu umowy.

Polskie kluby mają w tej sytuacji związane ręce. Z jednej strony nie zamierzają firmować swoimi markami Nord Stream 2, z drugiej – wszelkie próby sprzeciwiania się tej sytuacji grożą bardzo bolesnymi konsekwencjami. Niby można olewać wymogi narzucone przez federację, ale jest niemal przesądzone, że zakończyłoby się to znacznymi karami finansowymi (w najlepszym wypadku) lub wykluczeniem klubu z rozgrywek (albo jednym i drugim). Zważywszy na to, że zarówno Orlen Wisła Płock jak i PGE Vive Kielce mają na arenie europejskiej znacznie wyższą pozycję niż polskie kluby piłkarskie i są w nich czołowymi graczami, wykluczenie z rozgrywek byłoby dla nich wielopoziomową katastrofą. Nie wspominając już o tym, z jakimi konswekwencjami mierzyłby się Polski Związek Piłki Ręcznej.

Powstał totalny pat. Wyjścia z niego nie ma.

Kluby oczywiście jasno wyraziły swoje niezadowolonie z zaistniałych faktów. Wisła zdecydowała się przedstawienie swojego stanowiska w EHF, lecz argumentacja została storpedowana. Vive z kolei już naraziło się na pierwsze konsekwencje, zaklejając logo Nord Streamu 2 w dzisiejszym meczu z Telekomem Veszprem. Podobnie ma zachować się drużyna z Płocka podczas niedzielnego starcia z Wacker Thun. Swoje protesty zapowiadają także kibice.

– W pełni rozumiemy trudną sytuację, w której znalazł się płocki klub. Wspieramy ich i współpracujemy w rozwiązaniu tego problemu. Nie jest to korzystna sytuacja dla samego klubu, sponsorów i przede wszystkim kibiców. Dlatego wspólnie liczymy na zdroworozsądkowe podejście europejskiej federacji – mówi Joanna Zakrzewska, rzecznik prasowy PKN Orlen.

Zbierając fakty do kupy – federacja łamie regulamin ogłaszając sponsora tytularnego grubo po terminie i nakazuje klubom promowanie go przez najbliższe dwa lata, bo na tyle został podpisany kontrakt. Ile w tym idei fair play? Mniej więcej tyle, co jakościowego mięsa w parówkach.

Skwitować to możemy w zasadzie tylko jednym słowem – skandal.