Najlepsi ci, którzy wcześniej siedzieli na ławce. Noty po Japonii

Często śmiejemy się, że w naszej piłce najlepsi przeważnie są ci, którzy dotąd nie grali lub mieli epizodyczne role. Ale tym razem faktycznie tak było. Najwyższe noty za mecz z Japonią daliśmy Łukaszowi Fabiańskiemu, Kamilowi Glikowi i Rafałowi Kurzawie. Fabiański i Kurzawa wcześniej nie pojawili się na boisku, Glik zaliczył tylko końcówkę z Kolumbią. Może to pójście na łatwiznę, ale… ciekawe, co by było, gdyby jednak to na nich postawił wcześniej Adam Nawałka….

Skala ocen tradycyjnie 1-10. 

Łukasz Fabiański (6) – Już w 1. minucie musiał zachować czujność i dobrze interweniował przy wyjściu na linię pola karnego. Później obronił dwa mocne strzały i najtrudniejsze było za nim. Rywale w kolejnych minutach już go raczej nie zatrudniali. Fabiański musiał jedynie wyłapywać standardy i robił to bardzo pewnie.

Bartosz Bereszyński (5) – Niemrawy początek, pozwolił rywalowi na oddanie mocnego strzału, z którym jednak poradził sobie Fabiański. Z czasem się rozkręcił i coraz chętniej wbiegał na połowę Japończyków. Po jego dośrodkowaniu omal gola głową nie strzelił Grosicki. W drugiej połowie zachowywał solidność, raz też ładnie rozegrał akcję z „Grosikiem”, po której omal do sytuacji nie doszedł Lewandowski.

Jan Bednarek (5) – Doceniamy, że zdobył zwycięską bramkę i dokładnie przerzucał, ale fakty są takie, że na razie więcej z niego pożytku w ofensywie niż defensywie. Fatalnym rozegraniem sprokurował groźną akcję Azjatów przed przerwą, na szczęście nie zakończyli jej celnym uderzeniem. Nie zawsze kontrolował, co się wokół niego dzieje. Oczywiście miał też sporo udanych interwencji i koniec końców na pewno będzie kandydatem do występów w biało-czerwonych barwach na mecze jesienne.

Kamil Glik (6) – Niepewny w pierwszym kwadransie, nawet przy prostym rozegraniu zdarzały się problemy. Jak się już jednak wdrożył, to był Glik na normalnym poziomie. Dobrze się ustawiał, zaliczył kilka kluczowych interwencji, przy których zaprezentował maksymalne poświęcenie.

Artur Jędrzejczyk (5) – Poprawny występ. Niczym zbytnio nie zaimponował, nic wielkiego nie zepsuł. Biorąc pod uwagę jego problemy w Legii, to już naprawdę coś.

Kamil Grosicki (5) – Poza sytuacją bramkową, w pierwszej połowie w zasadzie go nie było, nie mógł się odnaleźć. W drugiej zaczął mieć więcej miejsca i mógł uzbierać nawet trzy asysty. Jedną zabrał sobie sam, niedokładnie dogrywając do Zielińskiego. Potem nie popisał się Lewandowski, a w trzecim przypadku naszego kapitana uprzedził obrońca.

Jacek Góralski (4) – W destrukcji robił swoje, jeździł na dupie, ale chwilami aż się prosiło, żeby jednak rozegrał i wykonał nieco trudniejsze podanie niż do tyłu do najbliższego. Z tym już był problem.

Grzegorz Krychowiak (3) – Znów irytował. Nie imponował w tyłach, zdarzało mu się prokurować nerwowe momenty, w grze do przodu nie miał nic do zaoferowania, ciągle zwalniał. Do tego ryzykownie zachowywał się przy stałych fragmentach dla rywali. Mniej szczęścia i sędzia w końcu podyktowałby rzut karny.

Piotr Zieliński (3) – Dobrze rozprowadził kontrę do Grosickiego, wcześniej mógł liczyć, że skrzydłowy Hull lepiej mu odegra i wypracuje sytuację, ale to w zasadzie tyle z jego „momentów”. Miał teraz pokazać więcej, bo presja mniejsza i nie pokazał. Jasne, niejeden raz partnerzy nie ułatwiali mu zadania pasywnością, jednak bywało i tak, że aż się prosiło, żeby podawał odważniej, a on zwlekał, zwalniał, holował i było po wszystkim. W ogólnym rozrachunku znów rozczarowanie.

Rafał Kurzawa (6) – Grał jak rutyniarz. Żadnych emocji, pewny w swoich poczynaniach. Groźnie dośrodkowywał z rzutów rożnych, asystował Bednarkowi, potrafił podać niekonwencjonalnie w akcji. Często schodził do środka i dobrze to wyglądało. Jego akcje mocno wzrosły.

Robert Lewandowski (2) – Co zrobić, takich mamy piłkarzy w tej kadrze, najwidoczniej na tyle nas stać. Tak mógł sobie pomyśleć Grosicki, gdy „Lewy” marnował jego świetne dogranie. Napastnik Bayernu jeszcze raz nie potwierdził klasy na wielkim turnieju. Sporo psuł i tracił, wina była głównie jego. Jedno świetne przyjęcie i przyspieszenie kontry to za mało, żeby stwierdzić, że zrobił swoje. Mimo wygranej – nie zrobił.

Łukasz Teodorczyk i Sławomir Peszko – bez ocen, grali za krótko.

1,1,1,1, 0 – oceny za Kolumbię

Jako że nasi piłkarze spieprzyli wszystko, co tylko dało się spieprzyć, czas wystawić im adekwatne oceny do tego, co zaprezentowali dzisiaj na boisku. Nie chcemy zbytnio przedłużać, zaznaczymy tylko, że tak słaba gra naszej reprezentacji rozbiła nam skalę, przez co jedynka nie jest wcale najniższą oceną.

Wojciech Szczęsny 1

Nie zrobił kompletnie nic. No sorry, ale skoro chcemy coś osiągnąć na mundialu, musimy mieć bramkarza, który jest w stanie nam pomóc. Nie przypuszczamy, że gdyby wybronił choć jeden strzał, obraz meczu uległby diametralnej zmianie, ale chyba nie wymagamy za wiele. Jakoś Ospina był w stanie pomóc Kolumbii, chociażby przy strzale Lewandowskiego…

Łukasz Piszczek 1

Najsłabszy z super zgranego, trzyosobowego bloku defensywnego. Łukasz, naprawdę nie wiemy, co się z tobą stało. Od tak doświadczonego zawodnika musimy wymagać konkretów, a on zaprezentował się tak, że pewnie zamachem na raz ograłby go dzisiaj Bartosz Śpiączka. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że słaba postawa Piszczka – teoretycznie lidera defensywy – nie wpływała negatywnie na pozostałych partnerów. Jak mówiła nam ostatnio Daria Abramowicz, psycholog sportu: „Istotny wpływ na zespół może mieć to, że zawodnik postrzegany przez pryzmat lidera albo kogoś bardzo ważnego dla drużyny z perspektywy roli emocjonalnej, nie wykorzystuje stu procent swoich zasobów”. Szkoda, że Piszczek nie wykorzystał nawet jednego procenta tych zasobów.

Jan Bednarek 1

Na początku dobre wybicia, umiejętna gra na wyprzedzenie, ale co z tego, skoro przychodzi moment najważniejszej próby, a Bednarek gubi krycie. Oczywiście pierwszy gol stawia cały nasz bloku defensywnego w niekorzystnym świetle, ale obrońca Southampton powinien zachować się znacznie lepiej. ZNACZNIE.

Potem, naturalnie, było już tylko gorzej, aż zeszliśmy do pułapu gry poniżej jakiegokolwiek poziomu.

Michał Pazdan 2

Jego możemy delikatnie wyróżnić, bo na jedynkę na pewno nie zasłużył. Na początku potwierdzał, że gdy przychodzi wielki turniej, potrafi przechylić wajchę dyspozycji na mistrzowską formę. Często znajdował się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, ale nie przesadzajmy z laurką, bo jednak otrzymuję od nas tylko „dwójkę”. Wszystko posypało się po pierwszym trafieniu. Zaczęły pojawiać się niedokładne podania i przegrane pojedynki. Często kluczowe.

Bartosz Bereszyński 1

Słabo w tyłach, fatalny z przodu. Jesteśmy w stanie wymienić jedną akcję, w której poradził sobie z rywalem i dośrodkował w pole karne. Ale niestety – była to niecelna wrzutka. Generalnie nie było z niego żadnego pożytku.

Grzegorz Krychowiak 1

Strata w 20. minucie, po której poszła groźna kontra, odpuszczone krycie przy golu, kryminał z pilnowaniem Falcao. I jeszcze ta niewykorzystana sytuacja w końcówce. Zapamiętaliśmy same negatywne momenty. Nic więcej dodawać nie trzeba.

Jacek Góralski 2

Wszedł w spotkanie zupełnie bez tremy. Jakby na mundialu miał rozegrał już z dziesięć meczów, a przecież był to dopiero jego debiut. Imponował – jak zawsze – walecznością. Dzięki niemu długo nie mieliśmy luk z tyłu, ale za to w ofensywie nie dawał nam nic. Później trochę się pogubił, jak każdy z naszych zawodników. No ale zapisujemy po jego stronie malutki plusik. Właśnie za te wślizgi i ofiarność, bo jak spoglądaliśmy na takiego Lewandowskiego, który podnosił się z ziemi dwa kwadranse, to… a zresztą, za chwilę do niego dojdziemy.

Piotr Zieliński 1

No to jak Piotrek? Byłeś ustawiony za wysoko, za nisko, biomet był niekorzystny, może wstałeś lewą nogą? Super gra na alibi, właśnie tego od ciebie wymagaliśmy. Cieszymy się, że przynajmniej wychodziła ci większość podań do tyłu, mniej więcej o to chodziło w taktyce, w której – przy dwóch defensywnych pomocnikach – masz być głównym kreatorem. Mniej więcej.

Maciej Rybus 1

Niemiłosiernie objeżdżany przez Cuadrado. Dobra, zablokował kilka jego dośrodkowań w pierwszej połowie, ale to, co robił później, było kryminałem. Boimy się, że nie odkręci się jeszcze bardzo długo. Podsumowaniem jego występu jest pogoń za Kolumbijczykiem przy trzecim trafieniu… Albo próba pogoni.

Dawid Kownacki 1

Strata, niedokładne podanie, strata, niedokładne podanie. Nie uniósł ciężaru tego spotkania, był bezbarwny i bezproduktywny. Tym bardziej doceniamy zmysł taktyczny naszych reprezentantów, którzy widząc jego nieporadność, co chwilę dostarczali mu piłki, by ten zaliczał kolejne straty.

Robert Lewandowski 0

Uwaga! Konfetti, fanfary, wchodzi nasz kapitan. Naszła nas jedna refleksja w związku z jego występem. Dobrze byłoby, gdyby po przegranych pojedynkach – czytaj: po każdym pojedynku – jednak wstawał, a nie siedział na dupie i machał rękami. Z gry KOMPLETNIE wyłączył go Yerry Mina. Tak, ten Yerry Mina, rezerwowy FC Barcelony. Robert nie miał wsparcia, to fakt, ale powiedzmy wprost – od kapitana, podobno, według wielu, najlepszego napastnika na świecie, oczekujemy czegoś więcej niż spieprzonej setki, która mogła dać nam remis. To zdecydowanie nasz najsłabszy zawodnik w dzisiejszym spotkaniu. Zepsute podanie w pole karne przy kontrze, przegrany pojedynek, gdy dostał prezent od obrońcy. Dramat.

No nic, czekamy na kolejne hat-tricki w eliminacjach.

Kamil Grosicki 1

A to on był w ogóle na boisku? Ponad pół godziny? Co wy mówicie?

 

Vive po raz piętnasty, Bielecki i Szmal po raz ostatni

Vive po raz piętnasty, Bielecki i Szmal po raz ostatni

Nie było zaskoczenia: PGE Vive Kielce znów okazało się najlepsze w Polsce, w finale PGNiG Superligi pokonując, po raz kolejny, Orlen Wisłę Płock (33:29). Zabrakło nawet emocji, jakie towarzyszyły zeszłorocznemu finałowi, tym razem kielczanie triumfowali dość gładko. Nic nowego, moglibyśmy się rozejść tuż po zakończeniu meczu. Sęk w tym, że dziś karierę zakończyły dwie legendy.

Nie boimy się używać tego słowa. Wiemy, że w ostatnim czasie jest ono nadużywane, ale tutaj nie ma mowy o pomyłce: Karol Bielecki i Sławomir Szmal to legendy. W każdym tego słowa znaczeniu. Piszemy tu o gościu, przed którym drżeli bramkarze na całym handballowym świecie i o bramkarzu, którego bali się wszyscy rywale, bo każdy wiedział, że nie ma piłki, której „Kasa” by nie wyciągnął. Obaj potrafili wygrywać mecze, czy to swoim drużynom, czy – co dla nas najważniejsze – reprezentacji Polski.

– Nie mogę dać tyle zespołowi, co dawniej. W meczach Ligi Mistrzów nie byłem tym, kim chciałbym się widzieć i nie mogłem pomóc drużynie tyle, ile bym chciał. Kończę karierę w odpowiednim momencie i na moich warunkach – to słowa Karola Bieleckiego sprzed kilkunastu dni. Chciał odejść na własnych warunkach i na nich odszedł. Z siódmym z rzędu mistrzostwem Polski w kieszeni i z siódmą podwójną koroną. Lepiej się nie da.

Bielecki do Vive wrócił w roku 2012, Szmal trafił tam (po raz pierwszy) rok wcześniej. Byli filarami tej ekipy, które wyniosły ją do największego sukcesu w historii polskiego klubowego szczypiorniaka – zwycięstwa w Lidze Mistrzów sprzed dwóch lat. Obaj świętowali też wielkie sukcesy z kadrą: srebro mistrzostw świata, dwa brązowe medale. Nie udało się, niestety, zaistnieć na igrzyskach. Ale dziś, patrząc na ostatnie mecze w wykonaniu Polaków, wiemy, jak ważni byli i na jakie pokolenie wówczas trafiliśmy. Obawiamy się, że długo będziemy wspominać ich sukcesy, zamiast zapełniać gablotę z trofeami.

„Karol na boisko” – skandowali przez większą część spotkania finałowego fani Vive. Gdy w końcu na nie wszedł, huknął  – a jakże – z dziewiątego metra, kończąc całe spotkanie. Znak firmowy, idealne pożegnanie. Owacja na stojąco od kibiców. Zresztą brawa nie milkły i po meczu, bo Bieleckiemu i Szmalowi zorganizowano pożegnanie, na jakie zasłużyli. Z głośników rozbrzmiali „Niepokonani” Perfectu. I to chyba najlepsze podsumowanie kariery tej dwójki. Tuż po meczu ogłoszono jeszcze, że obaj dostaną „SuperGladiatora”. Taką nagrodę przyznano po raz pierwszy. Lepsi laureaci nie mogli się trafić.

Co można napisać o samym meczu? Że do przerwy mieliśmy jako takie emocje, goście z Płocka prowadzili wówczas jedną bramką. Drugą połowę znakomicie rozpoczęli jednak gospodarze, pokazując, że zdobywanie mistrzostwa to ich domena. Nie do zatrzymania był Alex Dujszebajew, najlepszy strzelec gospodarzy, swoje robili też Darko Djukić i Dean Bombac. Na kielczan nie ma mocnych od siedmiu lat i zapewne prędko się to nie zmieni. Nawet bez Bieleckiego, Szmala i kilku innych zawodników, którzy pożegnali się dziś z klubem.

Chcielibyśmy oddać coś innej postaci, zwykle stojącej w cieniu zawodników i pierwszego trenera. Tomasz Strząbała pracował w Kielcach przez 27 lat. Długo wychowywał tamtejszą młodzież i robił to naprawdę znakomicie. Później trafił do pierwszej drużyny, pracował jako asystent Tałanta Dujszebajewa. Dla niego to również był ostatni mecz w barwach Vive. Od nowego sezonu zostanie trenerem MMTS Kwidzyn. Takiego stażu nie powstydziłby się Sir Alex Ferguson. Szacun, panie Tomaszu. I powodzenia w nowej roli.

Na koniec to z czego byli znani najlepiej!